Każdy z nas w którymś momencie musiał szaleńczo obgryzać pazurki, zastanawiając się jak szybko zdobyć upragnione warzywa i inne cenne plony. Zasiać można, ale czas oczekiwania na coś więcej niż tylko licha marchewka jest powalający, a my natychmiast ich potrzebujemy i co wtedy? No jak to co, autobusik i pędem do miasteczka – przy okazji nie zapomnijcie skasować biletu! Wreszcie docieramy do celu i tutaj szok: czy aby na pewno jesteśmy na targu , może dotarliśmy do ekskluzywnego sklepu ? Czy to słuszne? Trzeba spojrzeć na to zjawisko z dwóch stron: kupującego i sprzedającego. Pierwszy ma na celu kupić jak najtaniej, zazwyczaj jednak ma ta czynność drugie dno, bo kupujący z reguły potrzebuje towar, aby osiągnąć osobistą korzyć czyli zaliczenie questa, sprzedaż klientom nerwowo przestępującym z nogi na nogę pod płotem. Ewentualne nadwyżki potem sprzedaje – tutaj wkraczamy w świat sprzedającego. Bo czyż nie jest prawdą, że sprzedać chcemy jak najkorzystniej, przebijając oferty konkurencji? Czasami powoduje to wielkie roszady na straganie. Sprzedajemy, bo potrzebujemy zasilenia naszej sakiewki na różne cele: a to na rozbudowę pomieszczeń, dokupienie zwierzaków czy inne równie ważne sprawy. I takim sposobem pojawia się problem nie do rozwiązania, konflikt interesów kupującego i sprzedającego. Mimo wszystko nie da się tego pogodzić, póki jest popyt - to ceny będą jego odzwierciedleniem na zasadzie: potrzebujecie więc i tak kupicie, a skoro kupicie, to mogę śrubować cenę oczywiście do pewnych granic. Tylko z drugiej strony czy mamy prawo się oburzać na wycenę? Czy nie przyjdzie moment, kiedy z kupującego zamienimy się w sprzedającego i naraz wysokie ceny przestaną nas bulwersować? Z mojego punktu widzenia zjawisko obserwowane na targu jest mimo wszystko normalne. Zdaję sobie sprawę, że wycena może powodować palpitacje u kupującego, ale zawsze też można zamiast straganu odwiedzić sprzedawcę nasion i tam kupić to, co w danej chwili jest nam potrzebne!
Autor Krzysiek9982
|